Dzisiaj piździ...właściwie to mało powiedziane. Zima zaczyna się na całego.
Wczorajszy wieczór z Yumą. Gierszał cud chłopak, prawie tak dobry jak Matt Damon w pierwszej części Bourne'a.
No cóż, zawsze miałam słabość do niegrzecznych chłopców...
czwartek, 10 stycznia 2013
wtorek, 8 stycznia 2013
MY 2012 DISCOVERY
Wszędzie ostatnio słyszę jakieś podsumowania, opinie jaki rok był, jaki będzie, najlepsze to, najgorsze siamto...Ostatni rok dosłownie przelał mi się przez palce może dlatego że tyle się działo, iż trudno było złapać zakręt a może po prostu skupiałam się na własnym "here&now"
Niemniej jednak dokonałam kilku odkryć [niektóre nie zawsze były przyjemne, jak na przykład fakt że aby zmieścić się w sukienki z ubiegłego sezonu musiałam trochę poćwiczyć:(].
Największym z nich był COUCHSURFING!
A było to tak (uwaga dzieci będzie bajka!)
Po raz pierwszy usłyszałam o nim w konkursie Fuji, gdzie wszyscy pisali o swoich wymarzonych podróżach i obliczając koszty noclegów wpisywali zero.
Zaciekawiona zgłębiałam temat i okazało się że to super społeczność a właściwie miejsce skupiające podróżników z całego świata. Wiadomo przecież że spać gdzieś trzeba a hotele wciąż, przynajmniej dla mnie, są drogie. I jeden z nich (a właściwie z nas) stworzył takie miejsce w sieci gdzie każdy może znaleźć nocleg u kogoś na kanapie, zupełnie za darmo.
Nie byłabym sobą jeśli bym nie spróbowała.
Pewnego sierpniowego upalnego wieczoru znalazłam tanie loty do Oslo Rygge (w sumie 312 zł w obie strony dla dwóch osób z jednym bagażem) plus bilety z serii MINIPRIS na norweskie pociągi z Rygge do Bodo za kolejne 199NOK w jedną stronę (czyli coś ponad 100zł za osobę). Pomyślałam wspaniale! W końcu pojadę na północ. Przeliczyłam wszystko i sprawdziwszy kiedy mój towarzysz podróży mógłby mieć czas wpisałam mu urlop w pracy i kupiłam bilety myśląc jakoś to będzie:) Podróż miała się zacząć końcem października i namiot był opcją noclegu (średnia dla października dla Reine /Lofoty dzięki najlepszej prognozie na świecie wynosiła 13 stC więc na namiot w sam raz.
Im bliżej było wyjazdu tym bardziej się jednak zaczęłam niepokoić, bo prognozy wskazywały coraz niższe temperatury a P. myślał że wylatujemy w jakieś ciepłe kraje (oczywiście nie powiedziałam mu gdzie jedziemy, zgadł drogą eliminacji gdzieś pod koniec września pukając mi do głowy w kwestii namiotu). Hotele, Robru czy inne formy noclegu nijak nie mieściły się w moim budżecie stąd zainteresowałam się Couchsurfingiem.
Założyłam profil tutaj i zaczęłam szukać. Okazało się to prostsze niż myślałam. Mimo że Lofoty to bardzo odległe miejsce i prawie martwe poza sezonem udało się znaleźć kilku hostów choć nie zawsze w miejscach do których się wybieraliśmy. P. nie wierzył do końca i na wszelki wypadek zabrał swoją kartę kredytową (w końcu pizza to 200zł a piwo 40zł:))
Moje obawy co do aury sprawdziły się, pogoda i zimowe sztormy pokrzyżowały nam plany, a zamiast złotej jesieni zobaczyliśmy gwiazdkowe klimaty z najlepszych czasów. Po dotarciu za koło podbiegunowe cały nasz plan padł.
mniej więcej było tak:
I choć w podróży nie narzekam, na początku na namiot się nie zdobyliśmy.
Niespodziewanie wylądowaliśmy u Jensa i Karslang, którzy przyjęli nas w swoim domu na Skrovie. To malutka wyspa i długa opowieść. Jens okazał się bardzo interesującym gospodarzem a my spędziliśmy u nich 3 dni delektując się norwesko-tybetańską kuchnią.
W Svolvaer gościł nas Łukasz, który nie tylko zdradził nam tajniki życia na Lofotach od strony cudzoziemca, ale zapoznał dogłębnie z ichniejszą muzyką (stąd mamy 3 nowe płyty) i dzielnie w dziesięciostopniowym mrozie polował z nami w nocy na zorzę. Łukasz podbił moje serce (?) i żałuję że nie mam ani jednego jego zdjęcia ale mam nadzieję że nas niedługo odwiedzi wraz ze swoją dziewczyną. To właśnie w couchsurfingu jest niesamowite,jedziesz na koniec świata a poznajesz ludzi bardzo Ci bliskich mentalnie. Ostatnimi z naszych hostów byli Tina i Orjan, dwójka młodych Norwegów z Ballstad, dzięki którym zobaczyliśmy wszystkie niezaplanowane wcześniej atrakcje (jak słynne graffiti, plażę w Ramberg i Å i Lofoten:) i jedliśmy najlepszego dzikiego łososia na świecie w lokalnej knajpce w Leknes.
Pozostałą część podróży spędziliśmy w schronisku i pod namiotem, w cudownym Vinstad.
Osobiście najbardziej lubię podróżować poza sezonem, dotykając zwyczajnej codzienności.
Couchsurfing to niesamowity projekt, i jeśli ma się trochę szczęścia można objechać cały świat nocując u nieznajomych. Nie nadaje się do końca dla rodzin z dziećmi (chociaż można spróbować) albo ja z moimi sobie tego po prostu nie wyobrażam.
Tak czy inaczej to moje największe odkrycie minionego roku. Trzeba tylko trochę chcieć, być otwartym na ludzi i przyjmować rzeczy takie jakimi są. I nie MARUDZIĆ.
Nie wiem co mnie czeka w tym roku, gdzie mnie pogna wiatr... Chciałabym tam kiedyś jeszcze wrócić bo to magiczne miejsce ale jest jeszcze Islandia i Japonia i Ziemia Baffina i milion miejsc które mnie woła:)))
A tymczasem wszystkim polecam małe co nieco
to takie proste!
Niemniej jednak dokonałam kilku odkryć [niektóre nie zawsze były przyjemne, jak na przykład fakt że aby zmieścić się w sukienki z ubiegłego sezonu musiałam trochę poćwiczyć:(].
Największym z nich był COUCHSURFING!
A było to tak (uwaga dzieci będzie bajka!)
Po raz pierwszy usłyszałam o nim w konkursie Fuji, gdzie wszyscy pisali o swoich wymarzonych podróżach i obliczając koszty noclegów wpisywali zero.
Zaciekawiona zgłębiałam temat i okazało się że to super społeczność a właściwie miejsce skupiające podróżników z całego świata. Wiadomo przecież że spać gdzieś trzeba a hotele wciąż, przynajmniej dla mnie, są drogie. I jeden z nich (a właściwie z nas) stworzył takie miejsce w sieci gdzie każdy może znaleźć nocleg u kogoś na kanapie, zupełnie za darmo.
Nie byłabym sobą jeśli bym nie spróbowała.
Pewnego sierpniowego upalnego wieczoru znalazłam tanie loty do Oslo Rygge (w sumie 312 zł w obie strony dla dwóch osób z jednym bagażem) plus bilety z serii MINIPRIS na norweskie pociągi z Rygge do Bodo za kolejne 199NOK w jedną stronę (czyli coś ponad 100zł za osobę). Pomyślałam wspaniale! W końcu pojadę na północ. Przeliczyłam wszystko i sprawdziwszy kiedy mój towarzysz podróży mógłby mieć czas wpisałam mu urlop w pracy i kupiłam bilety myśląc jakoś to będzie:) Podróż miała się zacząć końcem października i namiot był opcją noclegu (średnia dla października dla Reine /Lofoty dzięki najlepszej prognozie na świecie wynosiła 13 stC więc na namiot w sam raz.
Im bliżej było wyjazdu tym bardziej się jednak zaczęłam niepokoić, bo prognozy wskazywały coraz niższe temperatury a P. myślał że wylatujemy w jakieś ciepłe kraje (oczywiście nie powiedziałam mu gdzie jedziemy, zgadł drogą eliminacji gdzieś pod koniec września pukając mi do głowy w kwestii namiotu). Hotele, Robru czy inne formy noclegu nijak nie mieściły się w moim budżecie stąd zainteresowałam się Couchsurfingiem.
Założyłam profil tutaj i zaczęłam szukać. Okazało się to prostsze niż myślałam. Mimo że Lofoty to bardzo odległe miejsce i prawie martwe poza sezonem udało się znaleźć kilku hostów choć nie zawsze w miejscach do których się wybieraliśmy. P. nie wierzył do końca i na wszelki wypadek zabrał swoją kartę kredytową (w końcu pizza to 200zł a piwo 40zł:))
Moje obawy co do aury sprawdziły się, pogoda i zimowe sztormy pokrzyżowały nam plany, a zamiast złotej jesieni zobaczyliśmy gwiazdkowe klimaty z najlepszych czasów. Po dotarciu za koło podbiegunowe cały nasz plan padł.
mniej więcej było tak:
I choć w podróży nie narzekam, na początku na namiot się nie zdobyliśmy.
Niespodziewanie wylądowaliśmy u Jensa i Karslang, którzy przyjęli nas w swoim domu na Skrovie. To malutka wyspa i długa opowieść. Jens okazał się bardzo interesującym gospodarzem a my spędziliśmy u nich 3 dni delektując się norwesko-tybetańską kuchnią.
W Svolvaer gościł nas Łukasz, który nie tylko zdradził nam tajniki życia na Lofotach od strony cudzoziemca, ale zapoznał dogłębnie z ichniejszą muzyką (stąd mamy 3 nowe płyty) i dzielnie w dziesięciostopniowym mrozie polował z nami w nocy na zorzę. Łukasz podbił moje serce (?) i żałuję że nie mam ani jednego jego zdjęcia ale mam nadzieję że nas niedługo odwiedzi wraz ze swoją dziewczyną. To właśnie w couchsurfingu jest niesamowite,jedziesz na koniec świata a poznajesz ludzi bardzo Ci bliskich mentalnie. Ostatnimi z naszych hostów byli Tina i Orjan, dwójka młodych Norwegów z Ballstad, dzięki którym zobaczyliśmy wszystkie niezaplanowane wcześniej atrakcje (jak słynne graffiti, plażę w Ramberg i Å i Lofoten:) i jedliśmy najlepszego dzikiego łososia na świecie w lokalnej knajpce w Leknes.
Pozostałą część podróży spędziliśmy w schronisku i pod namiotem, w cudownym Vinstad.
Osobiście najbardziej lubię podróżować poza sezonem, dotykając zwyczajnej codzienności.
Couchsurfing to niesamowity projekt, i jeśli ma się trochę szczęścia można objechać cały świat nocując u nieznajomych. Nie nadaje się do końca dla rodzin z dziećmi (chociaż można spróbować) albo ja z moimi sobie tego po prostu nie wyobrażam.
Tak czy inaczej to moje największe odkrycie minionego roku. Trzeba tylko trochę chcieć, być otwartym na ludzi i przyjmować rzeczy takie jakimi są. I nie MARUDZIĆ.
Nie wiem co mnie czeka w tym roku, gdzie mnie pogna wiatr... Chciałabym tam kiedyś jeszcze wrócić bo to magiczne miejsce ale jest jeszcze Islandia i Japonia i Ziemia Baffina i milion miejsc które mnie woła:)))
A tymczasem wszystkim polecam małe co nieco
to takie proste!
Etykiety:
couchsurfing,
holidays,
husky,
leknes,
Lofoten,
Lofoty,
Norway,
skrova,
tanie podróżowanietent,
trip cheap travelling
Lokalizacja:
Lofoty, Vestvågøy, Norwegia
środa, 2 stycznia 2013
HAPPY NEW YEAR!

Nowy rok zaczęty! Mam nadzieję że każdy opanował 2 hitowe tańce tego Sylwestra:
dla starszych i młodszych. przy tym drugim trzeba trochę więcej koordynacji ale cóż, wprawa czyni mistrza!
Dzieci były zachwycone, podłoga wytrzymała, a zdjęć nie publikujemy:)
Wszystkim naszym 30 gościom bardzo dziękujemy!!!
A tabliczka z numerowanym uchem innym razem:))))
niedziela, 30 grudnia 2012
KOLĘDOWANIE
Na wypadek gdyby ktoś zapomniał...wciąż jest taki obyczaj:)
A jutro ostatni dzień roku!
Zastanawiam się czy lukrować pierniki i jaki kolor winogron wybrać do babeczek limonkowych. Nie mogę się zdecydować i nawet głośne rolling into deep Adele nie pomaga:(
Z tarty grzybowej nici bo mrożone usmażone rydze są koszmarne w smaku.
Dom znów pełen ludzi...
The scars of your love remind me of us,
They keep me thinking that we almost had it all
The scars of your love, they leave me breathless,
I can't help feeling
We could have had it all....
uwielbiam!
A jutro ostatni dzień roku!
Zastanawiam się czy lukrować pierniki i jaki kolor winogron wybrać do babeczek limonkowych. Nie mogę się zdecydować i nawet głośne rolling into deep Adele nie pomaga:(
Z tarty grzybowej nici bo mrożone usmażone rydze są koszmarne w smaku.
Dom znów pełen ludzi...
The scars of your love remind me of us,
They keep me thinking that we almost had it all
The scars of your love, they leave me breathless,
I can't help feeling
We could have had it all....
uwielbiam!
sobota, 8 grudnia 2012
HOME AGAIN
Dziś dzień leniuchowania! 18 na minusie i nawet pies nie ma ochoty wyjść na pole...
W tle ballady coltrane'a, zapach pomarańczy i nowy/stary Murakami. Dzieciaki dziwnie nieobecne(brand new xbox game) pozwalają delektować się chwilą. Gdyby tylko jeszcze nie trzeba było ciagle dokładać drewna do pieca... Uwielbiam zimę!!!!
W tle ballady coltrane'a, zapach pomarańczy i nowy/stary Murakami. Dzieciaki dziwnie nieobecne(brand new xbox game) pozwalają delektować się chwilą. Gdyby tylko jeszcze nie trzeba było ciagle dokładać drewna do pieca... Uwielbiam zimę!!!!
poniedziałek, 3 grudnia 2012
SKROVA
Jeszcze ten jeden raz
Czy ostatni kto wie
Niech mnie porwie prąd
I w nieznane niech niesie
Nie rosnąć i nie chodzić spać
Przyzwoitości w twarz się śmiać
Przyjaciół nigdy nie bać się
I z romansów tylko miłość znać
Jeszcze ten jeden raz
Na wsi gdzieś jabłka kraść
Przeżyć znów pierwszy dreszcz
Wiedząc to, co dziś wiem, co dziś wiem
I tak skończył się ciepły listopad i zawitała zima. Pierwszy śnieg tego sezonu widziałam jednak gdzie indziej. SKROVA to malutka wyspa gdzieś bardzo daleko na północy. Wylądowaliśmy tam przypadkiem, gdy sztorm pokrzyżował nam plany i nie dało się dopłynąć do Moskenes. Inaczej pewnie nigdy byśmy tam nie zawitali.
Urocza, choć jej niewielki rozmiar może przyprawić o klaustrofobię, mnie osobiście urzekła. Razem jest tam może z 200 mieszkańców, jeden kościół, fabryka łososi (tam gdzie patroszą te z rybich ferm), sklep, kawiarnia czynna tylko w soboty i sala gimnastyczna(!!!).
Jest jeden szczyt, coś koło 300m n.p.m., ale wdrapanie się tam wcale nie było łatwe, za to widok na kontynentalną Norwegię zachwycający.
TAM po raz pierwszy widziałam turkusowy ocean opatulony białym puchem...
Światło na północy zaskakuje bardziej niż nieobliczalna kochanka, myślisz że widziałeś już wszystko i nic Cię nie zaskoczy a za moment przecierasz oczy ze zdumienia.Wystarczy kilka minut...
Może dlatego ten pierwszy śnieg tutaj tym razem mnie nie zachwycił i nie uwiódł jak co roku.
Święta tuż tuż jeszcze tylko nasłuchamy się WHAM! i właściwie będzie Nowy Rok:)
A z nim plany i marzenia do spełnienia.
Arystoteles ma rację, szczęścia się nie osiąga, ono jest skutkiem ubocznym naszych działań.
AHA, nowa Ania jest rewelacyjna....
http://www.youtube.com/watch?v=klR9GOfUGcY
Etykiety:
ania dąbrowska,
fotograia,
Lofoten,
Lofoty,
Norway,
Norwegia,
ocean,
postcards,
skrova,
snow,
winter
Lokalizacja:
Skrova, Vågan, Norwegia
środa, 28 listopada 2012
ON I JA
Sontag w swoich dziennikach napisała:" Rilke twierdził, że w małżeństwie można zachować miłość jedynie metodą ciągłych rozstań i powrotów"
Subskrybuj:
Posty (Atom)