niedziela, 23 lutego 2014

DON'T GIVE UP YOU'RE NOT BEATEN YET...

"Znalazłam w Tobie to czego szukałam..." Powiedziała jakaś kobieta do mężczyzny w jakimś filmie. Pomyślałam że też tak mam. Mam w życiu to czego szukałam. Otaczają mnie wspaniali ludzie którzy dobrze mi życzą. A to już wielkie szczęście i nie każdy to ma... Właściwie nie ważne co się stanie, zawsze udaje się jakoś ogarnąć rzeczywistość... Tak było też wczoraj. Przyjeżdżam do chaty a tam kuchnia zalana. Za 7 godzin goście (już w drodze) biegnę na piętro a tam w łazience woda po kostki. Patrzę zaskoczona na moje żółte gumiaki na różowej podłodze i zastanawiam się: dzwonić do męża czy nie? W końcu i tak mi nie pomoże...powoli zaczynają mi lecieć łzy, myślę dlaczego teraz, jak to naprawię? Mąż wspiera na duchu, choć go nie ma. Pomaga opracować plan B. Ktoś inny pomaga załatwić hydraulika, a jeszcze ktoś inny pomaga ogarnąć zatopioną kuchnię. "Aga nie przejmuj się jakoś będzie" powtarzam sobie i myślę ze to tylko awaria, dam radę. Ostatnio bardzo często tak myślę. Jestem zdrowa, żyję. Kocham i jestem kochana. Życie jest kruche, jednego dnia uśmiechasz sie i tańczysz a drugiego pośliźniesz się na schodach i opłakuje Cię rodzina. Śmierć, strata, żal ostatnio dotyka wyjątkowo często. Oglądam wiadomości wieczorem i lecą mi łzy. Igciu pyta mamo czemu płaczesz? No właśnie czemu? Przecież to obce Państwo, mimo że blisko, co mnie obchodzi 70 trupów? Mówię: synku, bo tam ludzie walczą o wolność, i gdyby to było u nas też bym walczyła. Igciu komentuje jednoznacznie- dzieci i kobiety nie walczą w wojnie, mamo. Nie walczyłabyś. Tylko tata może. Postanawiam nie wyprowadzać go z błędu i tak martwią go moje łzy. W tym tygodniu widzi je często. Nie tylko te z powodu śmierci kogoś znajomego, czy z powodu zalanej kuchni...ale i te radości, kiedy trzymamy kciuki, jak chłopaki walczą o brąz na łyżwach. Wielkie emocje i nerwy nie dla mnie. Obłędna taktyka powala, nie to co piłkarze:) 
Dzwonię do znajomego i choć dzieje się wiele innych złych rzeczy, mówi że jestem radosna jak nigdy. Zastanawia mnie to i cieszy, bo to znaczy że jednak co nas nie zabije, to nas wzmocni. A ja jestem coraz silniejsza z dnia na dzień. Cieszę się małymi rzeczami, bo zawsze potem jest lepiej. Jak dziś. W końcu świeciło słońce. Rano obudziłam się o 6 ale udało się znów zasnąć. Słyszę szeptem Mamo, mamo! Wyspałaś się już? Igciu stoi przy łóżku ze świeżo zaparzoną kawą. Przynosi siostrom do łóżka rzadko u nas dozwolone płatki kukurydzianej z mlekiem, które wczoraj wynegocjował ze mną w sklepie. Jemy śniadanie u niego w pokoju i opowiadamy sobie o przygodach poprzedniego dnia. Puszczamy fajne,nowe kawałki na youtubie. Jest super... Właśnie takie chwile dają mi siłę na codzień. Dają mi tę radość o którą potem niektórzy mnie pytają. To właśnie jest życie. Tego szukałam i to dzięki Niemu znalazłam....

poniedziałek, 17 lutego 2014

...

Ostatnio nie mam szczęścia ani do filmów ani do książek, tak jakby to one same mnie wybierały. 
Owszem, nową Grażynę Jagielską wybrałam z premedytacją i, choć nie tak ciekawa jak jej pierwsza książka, nie przytłoczyła. 
Ale chciałam coś optymistycznego, jakiś przebłysk radości w tym ostatnio zagmatwanym świecie...trafiło na Bator, zachęcona jej "Japońskim Wachlarzem" który mnie uwiódł, sięgnęłam po "Ciemno, prawie noc" i choć rewelacyjnie napisane, zwaliło mnie z nóg. Nie nadaję się chyba na czytanie o tak ponurych tematach...nie teraz, kiedy niby wiosna ale wszystko na Blackyblack.
No dobra, pomyślałam, z książkami mi nie idzie, spróbuję z filmami: nadrobię zaległości. Postawiłam na obyczajowe, żeby nie dramaty, i wybrałam pierwszy lepszy "W.E." Trochę historii ale skończyłam ze łzami w oczach. Dumałam dalej, może Ryan Gosling? Taki przystojniacha, miło będzie popatrzeć..."The Place Beyond the Pines" dość że główny bohater ginie to jeszcze na sam koniec ogarnęła mnie taka melancholia, że szkoda pisać. 
Dałam sobie trzecią szansę: na Walentynki do jednej z gazet dodano"Wesele w Sorento" komedię romantyczną. Komedie romantyczne zawsze są z happyendem, postanowiłam pooglądać z dziećmi (od 12 lat, młody przeżyje). Dziewczyny zrobiły herbatę, a Igciu przyniósł poduszki i kołdrę do salonu, na wypadek gdyby film był jednak nudny:)
Pierwsze sceny już wzbudziły mój niepokój, kiedy główna bohaterka, łysa bo właśnie choruje na raka, wraca do domu a tam mąż zdradza ją z księgową... ale pomyślałam: może to tylko początek taki tragiczny??? Niestety potem było jeszcze gorzej. 
Mówię Igciu, to chyba film nie dla Ciebie, wiesz? A on mi na to, że musi się uczyć życia żeby wiedzieć co zrobić jak będzie starszy...  
No cóż, film był bardzo smutny i pomimo że jedna z głównych bohaterek była bardzo dzielna, starała się sobie radzić ze wszystkimi trudnościami, film nie nastroił mnie w żadnym wypadku optymistycznie... w każdym razie nie wiem jak wyglądają norweskie dramaty skoro komedie są takie:( Ja się popłakałam na koniec, to nie dla mnie. Chyba lepiej oglądać Igrzyska w Soczi.
Ale może to tak jest, że jak chcemy żeby coś nas podniosło na duchu, to cały wszechświat się sprzeciwia, bo sami na to podnoszenie nie jesteśmy gotowi? 
Ostatnio nie mam czasu nawet na krótki spacer, a co tu dopiero mówić o podnoszeniu na duchu. Jest mi okropnie smutno, i ten smutek powoli przeradza się w bezradność codzienności..
Tak jakbym stawała się przeźroczysta. 
Mówi się że los stawia przed nami wyzwania którym jesteśmy w stanie sprostać. 
Ja chyba straciłam gdzieś moją waleczność. Po prostu teraz nie potrafię...