poniedziałek, 17 lutego 2014

...

Ostatnio nie mam szczęścia ani do filmów ani do książek, tak jakby to one same mnie wybierały. 
Owszem, nową Grażynę Jagielską wybrałam z premedytacją i, choć nie tak ciekawa jak jej pierwsza książka, nie przytłoczyła. 
Ale chciałam coś optymistycznego, jakiś przebłysk radości w tym ostatnio zagmatwanym świecie...trafiło na Bator, zachęcona jej "Japońskim Wachlarzem" który mnie uwiódł, sięgnęłam po "Ciemno, prawie noc" i choć rewelacyjnie napisane, zwaliło mnie z nóg. Nie nadaję się chyba na czytanie o tak ponurych tematach...nie teraz, kiedy niby wiosna ale wszystko na Blackyblack.
No dobra, pomyślałam, z książkami mi nie idzie, spróbuję z filmami: nadrobię zaległości. Postawiłam na obyczajowe, żeby nie dramaty, i wybrałam pierwszy lepszy "W.E." Trochę historii ale skończyłam ze łzami w oczach. Dumałam dalej, może Ryan Gosling? Taki przystojniacha, miło będzie popatrzeć..."The Place Beyond the Pines" dość że główny bohater ginie to jeszcze na sam koniec ogarnęła mnie taka melancholia, że szkoda pisać. 
Dałam sobie trzecią szansę: na Walentynki do jednej z gazet dodano"Wesele w Sorento" komedię romantyczną. Komedie romantyczne zawsze są z happyendem, postanowiłam pooglądać z dziećmi (od 12 lat, młody przeżyje). Dziewczyny zrobiły herbatę, a Igciu przyniósł poduszki i kołdrę do salonu, na wypadek gdyby film był jednak nudny:)
Pierwsze sceny już wzbudziły mój niepokój, kiedy główna bohaterka, łysa bo właśnie choruje na raka, wraca do domu a tam mąż zdradza ją z księgową... ale pomyślałam: może to tylko początek taki tragiczny??? Niestety potem było jeszcze gorzej. 
Mówię Igciu, to chyba film nie dla Ciebie, wiesz? A on mi na to, że musi się uczyć życia żeby wiedzieć co zrobić jak będzie starszy...  
No cóż, film był bardzo smutny i pomimo że jedna z głównych bohaterek była bardzo dzielna, starała się sobie radzić ze wszystkimi trudnościami, film nie nastroił mnie w żadnym wypadku optymistycznie... w każdym razie nie wiem jak wyglądają norweskie dramaty skoro komedie są takie:( Ja się popłakałam na koniec, to nie dla mnie. Chyba lepiej oglądać Igrzyska w Soczi.
Ale może to tak jest, że jak chcemy żeby coś nas podniosło na duchu, to cały wszechświat się sprzeciwia, bo sami na to podnoszenie nie jesteśmy gotowi? 
Ostatnio nie mam czasu nawet na krótki spacer, a co tu dopiero mówić o podnoszeniu na duchu. Jest mi okropnie smutno, i ten smutek powoli przeradza się w bezradność codzienności..
Tak jakbym stawała się przeźroczysta. 
Mówi się że los stawia przed nami wyzwania którym jesteśmy w stanie sprostać. 
Ja chyba straciłam gdzieś moją waleczność. Po prostu teraz nie potrafię...

 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz